06 października 2009

Rzut okiem - Pozycja 67: Wolsung

Po cyklu pod tytułem “Kartmistrz przedstawia…” przyszedł czas na kolejny. Zatytułowałem go “Rzut okiem…”. Ponieważ nie potrafię jeszcze pisać recenzji, a nieraz mam wielka ochotę, ograniczę się do pierwszego, często mylnego, wrażenia. Tym samym ostrzegam czytelników przed braniem mych słów sobie do serca. Będą to wpisy dające upust mojej ignorancji, próżności i malkontenctwa, które po czasie mam zamiar zrewidować. Nie mniej uważam, że pierwsze wrażenie się liczy, gdyż często bywa ostatnim. Pisać będę z punktu widzenia byłego prowadzącego i obecnego kolekcjonera.

Rozpocznę od ostatniego mojego nabytku, czyli od jakże oczekiwanego Wolsunga. Uprzedzę jeszcze raz, jestem przed lekturą a po pobieżnym przejrzeniu podręcznika otrzymanego raptem kilka godzin temu w pracy. Więc jakie jest moje pierwsze wrażenie? Podręcznik jest wart swojej promocyjnej ceny (przypomnę, niespełna 50 PLN). Z jednej strony to dobrze, że tak wielki podręcznik (480 stron formatu B5) kosztuje tylko tyle, z drugiej widać tą cenę w jakości. Zaboli to wszystkich wolsungomaniaków oraz osoby pracujące przy projekcie, ale użyty papier jest kiepski. Gruby, szorstki, dobrze znany z tanich wydawnictw kioskowych powieści. Mógłby to być plus tego wydania, gdyż można pokusić się o stwierdzenie, że taki papier jest bardziej “klimatyczny”, gdyby nie jeden mankament. Ilustracje są mniej wyraźne. Duża ziarnistość papieru nie sprzyja wysokiej rozdzielczości ilustracji. Dobrze wyszły te z większym kontrastem lub wręcz czarno białe. W ogóle wszystkie ilustracje to wielki melanż stylów i klimatów. Od “Trzech muszkieterów” po “Władców Móch”. Kolejną bolączką są mapy. Te na wewnętrznych okładkach a także pod koniec podręcznika to porażka. Tu nie zawinił tylko papier ale i rozmiar. Mapa Wanadii z takiej jaką pamiętam została skompresowana do zupełnie nieczytelnego konturu. Każdy kto chce mieć przyzwoitą mapę powinien zaopatrzyć się w planszówkę Wolsung. Ja niestety zakupiłem zestaw MG.

Właśnie, “Zestaw MG”. Co otrzymujemy za nieco wyższą cenę? Talię zwykłych acz kolorowych kart oraz 48 kartonowych żetonów, które muszą być niezwykle ważne jeżeli stały się towarem luksusowym dostępnym tylko dla wybranych. Niestety tak jak nie jest to coś luksusowego tak i nie jest to niezbędne. Wszystko to wydaje się tylko chwytem marketingowym. To samo z kośćmi. Warsztat QW wypuszczał lub zamierza wypuścić o wiele ładniejsze wzory kości. Podobnie jak kości do Klanarchii są one tylko dla zagorzałych fanów. Osobiście polecam poczekać na zestaw steampunkowych kości z QW. Jeżeli figurki też mają podobne zadanie to nie będą lepsze od tych znanych choćby z GASLIGHT.

Co dobrego można powiedzieć po pierwszym spojrzeniu? Okładka jest gruba i solidna. Marginesy wewnętrzne, wbrew obawom, są spore dzięki czemu tekst nie tonie w zakamarkach księgi. Na koniec jednak zostawiłem sobie cukiereczek – kartę postaci. Ona jest IDENTYCZNA z tą prezentowaną na stronie gry. Dobajerzenie polegało, tak jak przewidziałem, na dodaniu krzywej ramki od czapy. Znaczki przy atrybutach jak straszyły tak straszą. Może dla większości to zbytek łaski. Dla mnie nie.

1 komentarz:

  1. Miałem pomysł an podobny cykl u siebie - "subiektywny przegląd półek". Właśnie zawsze byłem ciekaw takich pozbawionych wymuszonego obiektywizmu opinii, zawsze to coś nowego niż kolejna recenzja.

    Powodzenia - przyda się bo sporo tych pozycji masz w swojej kolekcji ;)

    OdpowiedzUsuń