12 lipca 2012

Jasna strona mocy

Wbrew tytułowi wpis nie będzie dedykowany Gwiezdnym Wojnom, choć pośrednio się do nich odnosi. Zawsze zastanawiało mnie, co jest takiego w GW, czego nie ma w innych uniwersach. Odpowiedź na to pytanie okazała się bardziej skomplikowana niż samo dzieło. Otóż GW, jak i wiele innych wielkich dzieł fantastyki, czerpie inspiracje z przeróżnych, często przypadkowych źródeł, ale robi to w specyficzny tylko dla siebie sposób. Podobnie mógłbym omawiać film Matrix, gdzie nie ma ani jednego oryginalnego elementu, ale całość tworzy coś zupełnie nowego. Profesjonalnie nazywa się to emergencją.

Co najbardziej przyciąga fanów do GW? Jedi, Moc i miecze świetlne. Mimo, że to typowy archetyp romantycznego rycerza to w konwencji pseudo SF sprawdza się znakomicie. Do tego stopnia, że nie potrafię go wyrzucić z umysłu i skażone są nim wszystkie moje projekty. No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak pogodzić się z tą natrętną wizją i zaadaptować ją, ale z głową.

Najpierw zastanowiłem się, skąd się bierze Moc i czym jest? Według GW jest to wynik symbiozy z tajemniczym organizmem zwanym midichlorianami, które gnieżdżą się w każdej formie życia, ale w różnym stężeniu. Przez to Moc może być słabsza lub silniejsza. Pomysł z obcym organizmem nieco mnie odrzuca, jak i cześć fanów, którym też to wytłumaczenie nie przypadło do gustu. Więc szukałem dalej. Interesujący fragment znalazłem przy opisie Mocy niewyszkolonej. Otóż w teorii każdy posiada Moc co jednocześnie naraża go na wpływy wyszkolonych użytkowników mocy, ale może objawiać się niczym łut szczęścia w krytycznych momentach. Tym samym Moc raz na zawsze zastąpiła rękę Opatrzności. Przynajmniej w GW.

Tak też postanowiłem podejść do mojej koncepcji mocy płynącej wprost z krwi bohatera. Roboczo nazwałem ją Fartem. Dość niepozornie by zapomnieć o pierwowzorze (choć ang. Force może się trochę kojarzyć). Każdy miałby w ten sposób jakiś zasób Farta, który mógłby mu pomagać w krytycznych sytuacjach, jednak zbytnie poleganie na nim owocowałoby osłabieniem woli, a co za tym idzie wystawieniem się na prawdziwych użytkowników Farta. Czemu Fart, który jest synonimem losu, fortuny, szczęścia? Bo jest tak samo zagadkowy i niepojęty jak opatrzność czy inne metafizyczne zjawiska. Z jednej strony cały czas dostrzegamy jego oddziaływanie, a z drugiej nie da się go zmierzyć i zwarzyć. Przy okazji jest niezależny od cech psychofizycznych bohatera, ale można go kontrolować (popularne sprzyjanie szczęściu).

Teraz tylko kwestia jak to ugryźć mechanicznie by wszystkiego nie zaprzepaścić. Mam pomysł by Fart każdego bohatera był określany poprzez karty. Wyjścia są dwa. Pierwsze polega na wybraniu dla każdej postaci jednej karty. We wróżbiarstwie zwie się ją sygnifikatorem, czyli reprezentacją osoby pytającej. Wtedy wszelkie karty powiązane z naszym sygnifikatorem poprzez kolor lub nominał stawałyby się fartowne (obdarzone mocą). Karty takie mogłyby bić inne niezależnie od swego nominału, co daje sporą przewagę. Drugi sposób polegałby na wyciągnięciu w ciemno karty w krytycznym momencie. Jeżeli byłaby ona powiązana z naszym sygnifikatorem to zadziałał nasz Fart a sytuacja zakończyła się szczęśliwie.

Przyznacie sami, że jakbyście nie wiedzieli o pierwowzorze to nawet nie domyślilibyście się prawdy. A jak działałby fart wyszkolony? Tak jak i Moc, zdradliwie. Każdy gracz ma kilka kart na ręku, więc może zapanować nad swoim fartem, ale tylko pozornie. Sygnifikator jest jawny a więc przeciwnicy także wiedzą jakie karty będą dla nas fartowne. Myślę nawet o wykorzystywaniu cudzych fartownych kart przeciwko posiadaczowi sygnifikatora. Na przykład jeżeli naszym sygnifikatorem jest 4 pik, a przeciwnik wyłoży właśnie tą kartę wtedy może stać się z nami coś niedobrego.

To na razie tylko luźnie pomysły, ale chciałbym byście wyrazili swoją opinię, nawet bez znajomości szczegółów mechanicznych.

5 komentarzy:

  1. Pojawiła się wątpliwość, jak można zapanować nad Fartem. Odpowiedź jest banalnie prosta - wyszkoleniem, czyli tak jak w rzeczywistości. Z tym, że tu przez wyszkolenie rozumiem nabycie nowych argumentów, których użycie opiera się o Fart. Bez Fartu owe argumenty nie działają. Czyli jeżeli wyłożymy zwykłą kartę wtedy nasza nauka nie zda się na nic.

    Na ile jest to podobne do koncepcji Many, nie wiem. Wiem natomiast, że jest w dostatecznej mierze przewidywalne i losowe. Tak jak i cały mechanizm.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe założenia mechaniczne ale wciąż brakuje mi tu fabularnej obudowy... Jak wyjaśnisz w fabularnie istnienie sygnifikatora - tj. jego jawność - np?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę sobie, że sygnifikator będzie charakteryzował bohaterów. Czyli będzie odróżniał ich od hołoty. Dzięki temu gracze, niezależnie od wyszkolenia w sztukach tajemnych swych postaci, będą mogli czerpać z niego korzyści podczas wykładania kart. Po przeszkoleniu (długim i trudnym, a co) otworzą się przed nimi nowe możliwości wykorzystania Fartu.

      Marzy mi się niczym nieskrepowana moc, do której dostęp jest trudny, ale możliwy dla każdego. chętnego. Naoglądałem się cutscenek z The Force Unleashed II. ;)

      Usuń
  3. Trochę to dość rozmyte, 1/4 +3 kart jest dla ciebie fartowna, to duża szansa, ale mając 5 kart na ręku możesz nie mieć swojej. Taki udziwniony odpowiednik szczęścia lub krytyka z innych systemów.
    Co do nazwy i źródła pomysłu, nigdy bym nie połączył. Szczególnie, że losowość działania trochę przeczy temu z czym kojarzy mi się moc z SW.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tylko trochę. Muszę to jeszcze wszystko okiełznać, więc to nie jest finalna wersja pomysłu.

      Usuń