02 kwietnia 2010

Obywatel K356

Nazywam się K356, koledzy wołają na mnie Robert. Swych naturalnych rodziców nie znam. Moje pierwsze wspomnienie to uśmiechnięta twarz zajmującej się naszą partią oddziałowej. Długo jej obraz kojarzyłem z rodzinnym domem - głupie to wiem przecież nikt na Marsie nie ma takiego czegoś jak rodzinny dom, nikt nie zna swych rodziców. Rodzimy się z numerem partii zapłodnionych jajeczek, swój oddział traktujemy jak rodzeństwo a ordynatora za ojca rodziny. No na jedno nie możemy narzekać - ilość matek. Dawniej na Ziemi mogłeś mieć jedną a jak miałeś szczęście dwie, trzy. Ja, za to jak próbowałem je zliczyć doszedłem do 30. Nieważne, przecież każda matka kocha tak samo - tak mówią...

Dziś mam za sobą 27 lat życia, a to oznacza, że pozostało mi jeszcze 33. Mieszkam w 3 Arkologi na 12 poziomie, 5 kwartał, 148 sześcian. Dzień zaczynam od naświetlania - w jednej chwili mój sześcian napełnia się jaskrawym światłem lamp węglowych, mającym za zadanie sterylizację środowiska. Trzeba szybko zamknąć oczy i trzymać je mocno zawarte inaczej nic się nie widzi przez cały dzień. W zeszłym tygodniu była jakaś awaria, w wyniku przeciążenia sieci nastąpiło przepięcie, za ostre światło zwęgliło 16 sześcianów. W jednym z nich mieszkała dziewczyna z mojego dziecięcego oddziału - niewysoka ruda wołaliśmy za nią Iskierka...

Po naświetlaniu sięgam do komory przesyłowej, gdzie jak zwykle w próżniowym worku spoczywa czyste odzienie. Nic wyszukanego, ot prosty kombinezon, nieprzemakalny płaszcz, obuwie - wszystko w odpowiedniej barwie określającej moją rangę i miejsce pracy. Gdy już się odzieję mogę sięgnąć do komory żywieniowej, w której znaleźć powinienem swą mieszankę odżywczą - gęsta papka o nieokreślonym smaku - codziennie innym. Dzięki niej mój organizm może pracować bez zakłóceń przez następne 6 godzin. Dziś tak samo jak przez ostatnie pięć dni papka była mocno rozwodniona. Wczoraj zgłaszałem tą usterkę u opiekuna naszego kwartału - ponoć jakaś chwilowa awaria dozowników.

Pracuję w Zakładzie Kontroli Ciśnień, mimo iż skończyłem kurs biotechnologii próżniowej z czwartym wynikiem w grupie. Droga do pracy na ogół zajmuje mi 20 minut. Choć czasami i dłużej zwłaszcza, gdy uliczne receptory wilgoci nie działają prawidłowo. Robią się wówczas wielkie kałuże, które lepiej omijać. Znałem kiedyś jednego technika, który w takiej kałuży stracił trzy palce - diagnoza: "odgryzione". Kto wie, co w tej mętnej toni pływa. Na ogół pada cały czas, a to na skutek skraplania się dwutlenku węgla pod kopułą arkologi.

Dziś u wrót laboratorium czekała mnie zapłakana twarz F673 - Marty. Szczupła wysoka blondynka o wielkich modrych oczach - dziś zatopionych we łzach, pracuje poziom pode mną - na dniach planowaliśmy wspólnie zapłodnić jej komórki jajowe. Ma to być cicha kameralna uroczystość. W sąsiednim do mojego kwartale znajdują się odpowiednie ku temu pomieszczenia. Planowaliśmy to od dawna i niemal wszystko udało się załatwić - nawet, mimo obowiązujących reglamentacji, dodatkową porcję aromatyzowanej mieszanki. Od tego momentu będziemy parą a jako takiej przysługiwać nam będzie wspólny sześcian - przedwczoraj złożyłem stosowne podanie.

Marta na pytanie o powód łez, obdarzyła mnie gorącym pocałunkiem i z płaczem pobiegła w głąb korytarza. W laboratorium na czystym biurku czekała na mnie zalakowana pomarańczowa koperta z logiem armii. Nim zdążyłem otworzyć, w drzwiach laboratorium pojawił się mój przełożony i krótkimi słowy poinformował mnie, że mam dziś dzień wolny.
Wracając powoli do swego sześcianu, w zamyśleniu gładziłem plastikową powierzchnię koperty. Jak przez mgłę, przypomniałem sobie o wysłanym trzy miesiące temu podaniu o przyjęcie mojej osoby do zespołu badawczego. Czyżby już..?

No to się porobiło. Z czeluści Internetu wygrzebałem powyższą mikro-opowieść spisaną ręką Nimsarna. Kiedyś miało przybliżyć klimat marsjańskiej Megalopolii i żywot szarego człowieka. Nie zestarzało się ani trochę. Wręcz nabrało z czasem nowego wymiaru. Mam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz