Nazywam się K356, koledzy wołają na mnie Robert. Swych naturalnych rodziców nie znam. Moje pierwsze wspomnienie to uśmiechnięta twarz zajmującej się naszą partią oddziałowej. Długo jej obraz kojarzyłem z rodzinnym domem - głupie to wiem przecież nikt na Marsie nie ma takiego czegoś jak rodzinny dom, nikt nie zna swych rodziców. Rodzimy się z numerem partii zapłodnionych jajeczek, swój oddział traktujemy jak rodzeństwo a ordynatora za ojca rodziny. No na jedno nie możemy narzekać - ilość matek. Dawniej na Ziemi mogłeś mieć jedną a jak miałeś szczęście dwie, trzy. Ja, za to jak próbowałem je zliczyć doszedłem do 30. Nieważne, przecież każda matka kocha tak samo - tak mówią...
Dziś mam za sobą 27 lat życia, a to oznacza, że pozostało mi jeszcze 33. Mieszkam w 3 Arkologi na 12 poziomie, 5 kwartał, 148 sześcian. Dzień zaczynam od naświetlania - w jednej chwili mój sześcian napełnia się jaskrawym światłem lamp węglowych, mającym za zadanie sterylizację środowiska. Trzeba szybko zamknąć oczy i trzymać je mocno zawarte inaczej nic się nie widzi przez cały dzień. W zeszłym tygodniu była jakaś awaria, w wyniku przeciążenia sieci nastąpiło przepięcie, za ostre światło zwęgliło 16 sześcianów. W jednym z nich mieszkała dziewczyna z mojego dziecięcego oddziału - niewysoka ruda wołaliśmy za nią Iskierka...
Po naświetlaniu sięgam do komory przesyłowej, gdzie jak zwykle w próżniowym worku spoczywa czyste odzienie. Nic wyszukanego, ot prosty kombinezon, nieprzemakalny płaszcz, obuwie - wszystko w odpowiedniej barwie określającej moją rangę i miejsce pracy. Gdy już się odzieję mogę sięgnąć do komory żywieniowej, w której znaleźć powinienem swą mieszankę odżywczą - gęsta papka o nieokreślonym smaku - codziennie innym. Dzięki niej mój organizm może pracować bez zakłóceń przez następne 6 godzin. Dziś tak samo jak przez ostatnie pięć dni papka była mocno rozwodniona. Wczoraj zgłaszałem tą usterkę u opiekuna naszego kwartału - ponoć jakaś chwilowa awaria dozowników.
Pracuję w Zakładzie Kontroli Ciśnień, mimo iż skończyłem kurs biotechnologii próżniowej z czwartym wynikiem w grupie. Droga do pracy na ogół zajmuje mi 20 minut. Choć czasami i dłużej zwłaszcza, gdy uliczne receptory wilgoci nie działają prawidłowo. Robią się wówczas wielkie kałuże, które lepiej omijać. Znałem kiedyś jednego technika, który w takiej kałuży stracił trzy palce - diagnoza: "odgryzione". Kto wie, co w tej mętnej toni pływa. Na ogół pada cały czas, a to na skutek skraplania się dwutlenku węgla pod kopułą arkologi.
Dziś u wrót laboratorium czekała mnie zapłakana twarz F673 - Marty. Szczupła wysoka blondynka o wielkich modrych oczach - dziś zatopionych we łzach, pracuje poziom pode mną - na dniach planowaliśmy wspólnie zapłodnić jej komórki jajowe. Ma to być cicha kameralna uroczystość. W sąsiednim do mojego kwartale znajdują się odpowiednie ku temu pomieszczenia. Planowaliśmy to od dawna i niemal wszystko udało się załatwić - nawet, mimo obowiązujących reglamentacji, dodatkową porcję aromatyzowanej mieszanki. Od tego momentu będziemy parą a jako takiej przysługiwać nam będzie wspólny sześcian - przedwczoraj złożyłem stosowne podanie.
Marta na pytanie o powód łez, obdarzyła mnie gorącym pocałunkiem i z płaczem pobiegła w głąb korytarza. W laboratorium na czystym biurku czekała na mnie zalakowana pomarańczowa koperta z logiem armii. Nim zdążyłem otworzyć, w drzwiach laboratorium pojawił się mój przełożony i krótkimi słowy poinformował mnie, że mam dziś dzień wolny.
Wracając powoli do swego sześcianu, w zamyśleniu gładziłem plastikową powierzchnię koperty. Jak przez mgłę, przypomniałem sobie o wysłanym trzy miesiące temu podaniu o przyjęcie mojej osoby do zespołu badawczego. Czyżby już..?
No to się porobiło. Z czeluści Internetu wygrzebałem powyższą mikro-opowieść spisaną ręką Nimsarna. Kiedyś miało przybliżyć klimat marsjańskiej Megalopolii i żywot szarego człowieka. Nie zestarzało się ani trochę. Wręcz nabrało z czasem nowego wymiaru. Mam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz