29 maja 2012

Oręż w fantasy i nie tylko #1

Nie, nie skończył mi sie zapał. Jeszcze przynajmniej nie teraz. Po prostu pewne sprawy namieszały w moim harmonogramie. Nie ma co owijać w bawełnę. Co jakiś czas wybuchają w fundomie i blogsferze jakieś konflikty. O dziwo część tematów, nazwijmy to dyskusji, się powtarza. Tym razem pretekstem stał się Karnawał Blogowy #31 i tematyka oręża w grach fabularnych, czyli problem stary jak świat. Co było lepsze tasak czy nadziak, maczuga czy włócznia, jajko czy kura… a przepraszam to już inna bajka.

Tym razem nie powstrzymałem się i zabrałem swój głos w dość tendencyjnej dyskusji, której, nie ukrywam, sam się stałem częścią. Problem polega głównie na stereotypowym pojmowaniu walki, jako środka do pewnego celu. Przekładamy to na nasze postacie i zbroimy je po zęby a autorzy zamiast wybić nam to z głowy dopisują swoją wizję do i tak już zagmatwanej i nieprawdziwej popkulturowej papki. Powstają przez to (po)twory w stylu: “a ja i tak nie lubię mieczy”, albo “historia jest be”. Żeby przebrnąć przez tony zabobonów i miejskich legend trzeba mieć w sobie żyłę Indiany Jonesa, bo samo pierdzenie w stołek i czytanie zakurzonych inkunabułów jeszcze nikomu na zdrowie nie wyszło. Mamy też i drugą skrajność w postaci młodych, gniewnych ludzi którzy zrzeszają się w pseudobractwa by “poczuć” klimat zeszłych epok na własnej skórze. Nie wiem czy chociaż połowie z tych zapaleńców starczyłoby odwagi by przeżyć chociaż jeden dzień po historycznemu. Mi nie, dlatego nie bawię się w takie namiastki.

Wśród moich znajomych jest mnóstwo jednych i drugich. Sam też nie jestem po środku. Dlatego nie chcę by ktoś odebrał to jako obrazę a raczej rzuconą rękawicę. Na swoją obronę mam to, że podobnie jak specjaliści z ARMA sięgam najpierw do źródeł a potem zastanawiam się co jest z nimi nie tak i czemu to nie działa w rzeczywistości. Oczywiście w ramach RPG. Dzięki temu udało mi się choć częściowo odwzorować za pomocą mechaniki większość sytuacji podbramkowych, w których to od właściwej decyzji i wprawy zależało życie a nie tylko od czystego losu.

Zapytacie się więc, czy można rozwalić tarczę ciosem topora? Można, a nawet trzeba, jednak tarcza nie służyła do przyjmowania całej energii ciosu i tylko głupiec albo desperat zasłania się tarczą przed bronią miażdżącą. Uderzcie się tłuczkiem do mięsa w przedramię a zrozumiecie czemu jest to bez sensu. A jednak tarcze swobodnie broniły swych użytkowników przed hordami barbarzyńców z toporami, maczugami i włóczniami. Otóż tarcza to broń, tylko o innej konstrukcji i sposobie użycia. Tarczą się odgradzano od przeciwnika a nie zasłaniano. Zasłona tarczą miała sens tylko w dwóch przypadkach: w grupie tarczowników oraz gdy tarcza jest na prawdę wielka. Wtedy to często tarczownik osłaniał np. strzelca, który nie poradził by sobie z taką mało mobilną osłoną. Inna sprawa, że owszem, topór był w stanie rozbić tarczę, ale co dalej? Rzadko pozostawał w ręku więc pozbywaliśmy się naszej wspaniałej broni.

Czemu więc to miecz zdominował fantasy i średniowiecze? Na pewno tarczy nim nie porąbiesz, pancerza kolczego i płytowego nie przebijesz. Tylko, że tak jak topora tak i kolczugi nie używasz na co dzień. Chodzi o rzecz banalną, wygodę. Ten kogo obtarły kiedyś buty czy nabawił się odcisków od ściskania siekiery wie, że nawet takie drobnostki wpływają na nasze zachowanie. Nie wiem czy jesteście masochistami, ale nikt nie lubi jak musi cały dzień nosić niezbyt wygodne i przewiewne żelastwo. Za to napaść cie mogli wszędzie, więc taki miecz czy sztylet wypadało mieć. Z drugiej strony w czasie konfliktu, gdy dobrze było mieć trochę żelastwa na sobie i ze sobą miecz zyskiwał nowe zadanie jako broń ostatniej szansy. Włócznię można połamać (co często się zdarzało po pierwszym nabiciu kogoś), topór zgubić (wyjmijcie sobie topór zakleszczony w drewnie lub kościach), maczugi z reguły były powolne (szczególnie śmiertelne groźne korbacze, którymi trzeba było praktycznie cały czas wywijać by skutecznie razić przeciwnika). Miecz mógł co najwyżej się wygiąć (we wczesnym średniowieczu) lub wyszczerbić, ale rzadko służył tylko do cięcia (lepsze do tego były np tasaki i później szable).

Słyszałem także “zarzut”, że miecze upowszechniły się dzięki kawalerii. Hmm… na pewno rzymscy legioniści jeździli konno? Grecy, Persowie, Egipcjanie, wszyscy używali mieczy choć mieli także włócznie, topory i maczugi, których także chętnie używali konno lub w rydwanie. Że długość mieczy o tym świadczy? To w takim razie zweihandery i flambergi używane przez landsknechtów w XVI wieku musiały być chorym snem kawalerzysty. Graniasty koncerz i owszem, ale nie miecz. Wszystko przez mit długiego miecza. Otóż ten miecz powstał dzięki lepszym materiałom i dodaniu jelca. A jelec służył do? Tak jest, parowania. Ten kto jeździł konno wie, że parowanie na koniu jest dosyć utrudnione. Owszem siła ciosu z konia jest o wiele większa i na pewno dało się mieczem ciąć i kłuć (nie, miecz nie zostawał w przeciwniku, ot taka specyfika ostrza), jednak to dzięki swojej uniwersalności stał się popularny. Konny rycerz początkowo nie walczył z konia a miecz już posiadał. Tak czy siak miecz nadawał się i na konia i pieszo.

Do tego miecz długi to ten półtoraręczny z fantasy. Strzelał ktoś z pistoletu? Da się strzelać jedna ręką, ale trafić w cel już nie jest tak łatwo jak nie używasz drugiej reki. W walce mieczem działa ta sama zasada. W późniejszym średniowieczu, gdy pojawiły się pancerze płytowe, technika walki mieczem musiała się dostosować. Powstała technika tzw, półmiecza, polegająca na. schwyceniu lewą ręką miecza mniej więcej w połowie głowni i używania go niczym krótkiej (złamanej) włóczni przeciw pancernemu. Oczywiście nadal trzeba było żgać go w miękkie a nie w płytę, nie mniej druga ręka bardzo się przydawała do stabilizacji.

A i jeszcze jedno na koniec. Wczesnośredniowieczne i antyczne miecze krótkie były często graniaste i pozbawione jelca, a co za tym idzie nie służyły do cięć a tylko do pchnięć i nie dało się nimi skutecznie parować. Więc jeżeli oglądacie filmy fabularne o tematyce z tamtego okresu i widzicie piękne ciecia i parowania to znak, że reżyser wywalił konsultanta. Niestety prawa filmu są nieubłagane i przez to przykładamy ich miarę do naszej fantastyki. Boimy się, że nikt nie użyje naszych krótkich mieczy jak pozna prawdę.

Kolejny odcinek też będzie o broni i walce, bo tematu nie wyczerpałem wcale. Ale postaram się zwrócić wam uwagę na nieco inne ich aspekty.

1 komentarz:

  1. Punkt dla ciebie, pierwsze miecze, jeszcze wyrabiane z miedzi mialy kształt przerośnietej szpili - w żadnym wypadku nie nadawały się do ciecia...

    OdpowiedzUsuń