Wreszcie przyszedł czas na mięsko. Będą przykłady testów w różnych sytuacjach. Nie ma sensu przedłużać więc stwórzmy sobie testową postać. Będę opierał się o tabelkę tworzenia i rozwoju postaci, której na razie nie opublikuje. Wymaga po prostu dopracowania. A więc czas poznać Pana Alfreda.
Wykonałem 4 rzuty k12 określając po kolei atrybuty Głowy, Korpusu, Ręki (x2), Nogi (x2): 2, 9, 11, 5.
- Głowa 2
- Korpus 5
- Prawa ręka 6
- Lewa ręka 4 (od razu wliczam karę za słabszą rękę)
- Prawa noga 4
- Lewa noga 4
Do tego dodaję dwa atrybuty nabyte: Miecz 2 i Tarczę 3. Już więc widać, że będzie przykład związany z walką.
Na początek proste zadanie – rzut kamieniem jak najdalej. Kamień to wg mnie broń improwizowana więc nawet nie potrzeba wyszkolenia. Pan Alfred będzie rzucał prawą, silniejszą ręką. Rzuca k12 plus Prawa ręka (6) i uzyskuje wynik 5. Po zsumowaniu (11) i przemnożeniu przez zasięg (4) takiej broni wyszło nam jakieś 44 kroki. Całkiem nieźle, nie sądzicie? Był to test z atrybutem, tyle że bez określonego celu. Liczyło się po prostu by cisnąć jak najdalej.
Kolejne zadanie – trujące jabłuszko. Pan Alfred jak widać nie grzeszy rozumiem i skusił się na poczęstunek od uroczej starszej pani z koszem jabłek. Jak znacie bajkę o królewnie śnieżce to wiecie czym się to skończyło. Pana Alfreda rozbolał brzuch i poczuł się słabo. Wykonał rzut k12 przeciw swojemu Korpusowi (5) i uzyskał wynik 3. Miał więcej szczęścia niż rozumu i cała sprawa zakończyła się jedynie niestrawnością. To był test przeciw atrybutowi.
Ponieważ pan Alfred nie darował staruszce postanowił się z nią policzyć zbrojnie. Wziął swój Miecz (2) i Tarczę (3) i ruszył na starszą kobietę. Jak się domyślacie staruszka nie była wcale taka stara. Wbrew pozorom była całkiem żwawa (Noga 5). Wykonujemy więc rzut ustalający kolejność (Nogi + k12). Pan Alfred uzyskał 11 (4+4+3) a staruszka 15 (5+5+5). Zanim pan Alfred zdołał schwycić kobietę coś błysnęło, świsnęło i jego oczom ukazał się rycerz z wielkim mieczem. Niechybnie jakieś czary, które dały panu Alfredowi czas na przejęcie inicjatywy. Po otrząśnięciu się z szoku pan Alfred wyprowadza cios od góry, licząc że zmiękczy czerep przeciwnika. Rzuca k12 (wynik 12!) + 6 (prawa ręka) + 2 (miecz) + 1 (tarcza, używana do odepchnięcia wielkiego miecza przeciwnika) i uzyskuje 21 przeciw obronie rycerza 15 (5 [prawa ręka] + 4 [miecz] + 6 [k12]). Różnica to 6 punktów przewagi nad przeciwnikiem, czyli dokładnie tyle, ile pozwala jego broń zadać obrażeń. Potężny cios spada na prawą rękę (5) rycerza prawie ją odrąbując. Na pewno już jej nie użyje.
Wielka broń upada z brzękiem na ziemię a rycerz błagalnym wzrokiem prosi o łaskę pana Alfreda. Ten jednak niewiele myśląc odrzuca zbędną tarczę, chwyta swój miecz oburącz i uderza ponownie, tym razem celując prosto w odsłoniętą szyję. 2 punkty z atrybutu Miecz przeznacza całkowicie na przycelowanie jednak i tak rzuca k12 + 6 + 4 (używa obu rąk). Uzyskuje 19 (9 [k12] + 6 [p.ręka] + 4 [l.ręka]) przeciw podstawowej obronie 12 (5 [p.noga] + 5 [l.noga] + 2). 7 punktów przewagi nad przeciwnikiem znów powoduje 6 obrażeń tym razem w głowę (4). Sługus jędzy leży nieprzytomny u stóp pana Alfreda, choć po niej samej ni widu, ni słychu.
Bardzo intuicyjna mechanika. Przynajmniej w tej postaci, jaką ją teraz przedstawiasz. Wielki plus.
OdpowiedzUsuńJeden szkopuł dotyczący walki:
Używając obu rąk jednocześnie, walczący zyskuje sporą premię, która przekłada się na większe obrażenia. Logicznie i fajnie.
Problem polega tylko na tym, że w takim przypadku gracz zupełnie zrezygnuje z walki jedną ręką (i bez tarczy, która rzecz jasna rekompensowałaby brak premii do ataku). A w walce druga wolna ręka przy zastosowaniu odpowiedniego typu oręża bardzo wpływa na koordynację walczącego. Dobrze wyszkolony szermierz będzie miał sporą przewagę nad raczej ociężałym wojosem uzbrojonym w cięższy sprzęt.
Tu się niestety nie zgodzę. Wg szkoły włoskiej rzeczywiście balans i walka jedną ręką ma znaczenie. Jednak wg o wiele nam bliższej szkoły niemieckiej wojownik sam jest bronią niezależnie od tego czym się posługuje. Ja opierałem się na tej drugiej, dlatego szermierz stylu włoskiego nie miałby najmniejszych szans z ciężkozbrojnym wojownikiem z mieczem długim. Z prostej przyczyny, jego rapier nie wyrządziłby dostatecznej szkody pancernemu by ten musiał unikać jego ciosów. Wystarczy, że zaatakowałby barkiem odpychając rapier poza zasięg skutecznego ciosu i dobiłby szermierza ciosem miecza.
OdpowiedzUsuńBy przebić się przez płyty potrzeba by kopii, a więc jedynym sposobem jest szukanie szczeliny a to można zrobić tylko z bliska. Nie wiem jak ty, ale ja mając tylko rapier w dłoni nie odważyłbym się zbliżyć do pancernego tylko by poszukać dziurki a w tym czasie oberwać przez grzbiet.
Szkoła włoska popularna w XVII wieku wzięła się głównie z tego, że broń palna robiła takie same szkody pancernym co i lekkim oddziałom. Nie mniej w wielu armiach nadal do boju zakładało się ciężkie kirysy a nie walczono li tylko w koszuli. Poza tym nie bez znaczenia dla szermierki europejskiej miała estetyka walki. Ta skuteczna była bardzo krwawa i rzadko wychodziło się z niej cało, więc używano broni, która dawała większe szanse przeżycia.
To czy zwinny wojak poradziłby sobie z pancernym wojakiem zależałoby od jego umiejętności. Rozumiem, że konserwa stanowi do pewnego stopnia problem do otwarcia. Ale co to dla nieustraszonego bohatera, który przeżył mordowniczy trening i przez wiele lat szlifował swoje umiejętności załatwiania problemów jednym celnym sztychem? Z drugiej strony czołg też wcale nie musi być taki wolny, jak wcześniej napisałem.
UsuńNie chcę przekonywać do tego, że zwinność i swoboda ruchów jest lepszym sposobem walki. Ale dlaczego ze względu na mechanikę ktoś miałby rezygnować z takiego "buildu"? Pozostawiając to tak jak jest, "waleczne postaci" będą podatne na muchkinizm (zweihander lub gladius+tarcza, zbroja 4ever). A wojownicy typu ninja, samuraj, wiedźmin, mnich, szermierz, gladiator (oczywiście nie chodzi mi o dosłowne profesje (ninja-alchemik?), ale ogólne charakterystyki) pójdą do lamusa, bo mechanicznie nie będą mieli szans w otwartym starciu.
Zwykle w rpg gramy postaciami ponadprzeciętnymi. Sam nawet nie odważyłbym się rzucić na kogoś ze scyzorykiem, a o udźwignięciu pancerza nie wspomnę...
Ale ja sobie tu dywaguję ogólnie o walce, ale może akurat sobie przyjąłeś taką konwencję, że woj to pełnopłytówka i zweihander, a gracze i tak wcielać się będą w alchemików, więc nie ma co szukać złotych środków, bo walka i tak nie jest istotnym elementem systemu (a może nawet jest niszowy). Chociaż może właśnie z tego powodu, że to gra o alchemikach, jednak pozostawić furtkę dla graczy, którzy i tak raczej rzadko przywdzieją płytówkę czy cięższa jeszcze bardziej zbroję kolczą?
Btw. By pokonać kolesia w pancerzu wcale nie trzeba przebić się przez płyty. Można też go mocno trzepnąć w czerep młotem, zagotować ogniem alchemicznym czy obalić go - raczej nie osobiście, ale można spróbować manewrować między jakimiś przeszkodami podczas walki. Zbrojny ma ograniczoną koordynację oraz w szczelnym hełmie może nie widzieć wszystkiego. Trudno się potem podnieść z takim żelastwem na grzbiecie.
Może troszkę sprostuję. Porównujesz techniki walki z różnych epok i to jest podstawowy błąd. Po pierwsze z każdą nową epoką walka wręcz stawała się coraz mniej śmiertelna mimo, że technologia szła na przód. Na przykład dzisiejszy komandos nie miałby najmniejszych szans w otwartym starciu ze średniowiecznym rycerzem, nawet bez swojej płytówki. Chodzi głównie o trening. Rycerz niemal całe życie trenował i to nie tylko krusząc kopie w szrankach, zaś komandos najpierw wychowywał się z dala od walki, potem przeszedł kilka lat treningu i od czasu do czasu bierze udział w jakiś starciach, ale i tak niebezpośrednich. To samo się tyczy kogoś z rapierem w ręku.
UsuńDruga istotna rzecz to, to że pełna płyta nie była tak ciężka jak ją opisuje popkultura. W porównaniu z ekwipunkiem żołnierza z II Wojny Światowej to jest nawet o parę kilo lżejsza. A do tego taki rycerz był o wiele silniejszy. Siła współczesności leży całkiem gdzie indziej. W łatwiejszym i krótszym treningu oraz nowej broni. Nawet w średniowieczu dochodziło do przełomów technologicznych na polu walki. Np. przez długi okres czasu na polach bitew królowali Anglicy ze swoimi longbow'ami. Nie dlatego, że byli w stanie przebić płytówkę, akurat jeszcze wtedy nie używano na polach bitew pełnych płyt. To miedzy innymi łuki wymusiły używanie płyt. W końcu rycerz był swego rodzaju inwestycją więc strata choćby jednego zanim ten usiecze paru wieśniaków byłą bardzo dotkliwa.
Trzecia rzecz to mit o tym, że płytówkę da się przebić bronią sieczną. Otóż po to zakładano płytę by rycerz mógł olać tarczę a swój długi miecz trzymać w obu grabach. Przede wszystkim żaden miecz, nawet zweihander (używany w sumie już po epoce płyt) nie był w stanie przeciąć stali. Dlatego na przeciwko pancernych stawiano pikinierów, halabardników, i osoby wyposażone w broń obuchową (młoty, korbacze, maczugi rycerskie itd). Poza tym jak się wielu łuczników i kuszników srodze przekonało przebicie płyty to żaden sukces. Groty strzał i bełtów po prostu zatrzymywały się grzęznąc w blasze i nawet nie docierając przez warstwę przeszywanicy do ciała trafionego.
Cały sukces walki z pancernym polegał nie na samym obaleniu go, ale od wetknięcia ostrza między płyty a to można było zrobić tylko szpikulcem sztyletu rycerskiego (misericordia) lub walcząc techniką tzw. półmiecza, czyli chwytając miecz w połowie długości ostrza drugą ręką i posługując się nim jak krótką włócznią. Niestety rapier miał zbyt słabe ostrze by taki manewr powtórzyć.
Cały problem moim zdaniem polega z błędnego założenia, że walka polega na trafianiu przeciwnika. I to właśnie starają się odwzorować współczesne mechaniki. Niestety działa to tylko na ekranie filmowym lub podczas zawodów szermierczych. W walce wręcz trafienie przeciwnika stanowiło najmniejszy problem.Istotniejsze było w co trafiał cios. Dlatego wymyślono tarczę i pancerz, bo one obrywały zamiast walczących. Paradoksalnie im większych tarcz używano tym mniejszych mieczy zaś im mniejsze tarcze tym miecz stawał się większy aż w końcu całkowicie wyparł tarcze z użytku, zyskał piękny jelec a nawet gardę, stał się długi i często graniasty.
Co do munchkinizmu, to opowiem o nim w kolejnym wpisie. Zaś na koniec mojego przydługiego komentarza odniosę się do alchemików. Po pierwsze, jak napisałem kiedyś, alchemikiem mógł być i w zasadzie był każdy. Alchemikami nie byli tylko uczeni siedzący w swoich laboratoriach. Często tylko rycerza, duchownego, czy nawet króla było stać na paranie się alchemią. Tak więc nie zdziw się, jeżeli zobaczyłbyś u mnie zakutego w blachę alchemika (ach FMA). Alchemia to nie magia i nie liczy się ile masz na sobie i czym się zajmujesz na co dzień. Jednak tę mechanikę dedykuję całkiem innemu celowi. Nie będzie raczej wspierała Tekronicum. Powstała przypadkiem w skutek moich poszukiwań ideału.